– To nie jest tak, że stres u mnie nie występuję, bo on jest zawsze. Tylko psychopata nie odczuwa emocji. Jeśli ktoś mówi, że nie stresuje się walką, to jest kłamcą. Albo psychopatą. Trzeba umieć panować nad stresem – mówi Szymon Kołecki w rozmowie z Po Gongu.
Po walce z Martinem Zawadą możemy dopisać twoje nazwisko do kategorii zawodników z twardą szczęką?
Szymon Kołecki: Nie wiem, czy mam twardą szczękę, bo nie wiem, czy ciosy Martina były czyste. Myślę, że można mnie wpisać do kategorii zawodników nierozbitych. Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał testować odporności swojej szczęki, ale na pewno nie jest ona szklana.
W walce z Zawadą przyjąłeś najwięcej ciosów w karierze?
Chyba tak. Po raz drugi walczyłem piętnaście minut, ale walce z Michałem Bobrowskim nie przyjąłem wielu ciosów, może jeden albo dwa, bo Michał ciągle mnie przewracał. Nie liczyłem, ile otrzymałem ciosów w pojedynku z Martinem, ale pewnie tych mocnych było między pięć a dziesięć.
Przed walkami pracujesz nad przygotowaniem mentalnym. Na czym to polega?
Mam różne materiały i zadania. Do najprostszych rzeczy należą ćwiczenia relaksacyjne, oddechowe i rozluźniające, które wykonuję w ciągu dnia lub wieczorem. Mam bardzo dużo różnych wizualizacji, które dotyczą przeciwnika, ale także mnie. Jeśli ktoś nie walczył, to pewnie nie wie, ale w ostatnich dniach przed pojedynkiem zawodnikowi wydaje się, że umiejętności jego przeciwnika są o niebo większe niż w rzeczywistości. Do tego zawodnik zaczyna trochę umniejszać swoje umiejętności. To jest tylko złudzenie, ale tak działa psychika i trzeba nad tym pracować. Wizualizacje potwierdzające swoje możliwości też przerabiamy. W zależności od potrzeb. Największą pracę nad przygotowaniem mentalnym wykonuję dwa tygodnie przed walką. Mam wtedy więcej czasu, bo łapię świeżość i jest mniej treningów.
Nigdy nie widziałem u ciebie stresu przed walką. Idziesz do klatki, a sprawiasz wrażenie, jakbyś szedł po bułki do sklepu.
To nie jest tak, że stres u mnie nie występuję, bo on jest zawsze. Tylko psychopata nie odczuwa emocji. Jeśli ktoś mówi, że nie stresuje się walką, to jest kłamcą. Albo psychopatą. Trzeba umieć panować nad stresem. Dzięki wykonywanej pracy, ale też dzięki doświadczeniu w sporcie, stres nie jest dla mnie problemem. Później przeradza się w atuty, bo zwiększa możliwości. Żeby dokonać czegoś więcej, niż dokonujemy na co dzień, stres i adrenalina są nam potrzebne. Tylko nie mogą paraliżować.
Przed pojedynkiem z Martinem Zawadą doszedł ci dodatkowy stres, bo twoja żona trafiła do szpitala. Byłeś w stanie skupić się na walce?
W czwartek około godziny 10 dostałem informację, że żona trafiła do szpitala. Kortyzol miałem wtedy wystrzelony pod sufit. Symptomy dotyczące poprawy jej stanu zdrowia były w piątek rano, ale ciągle była duża niepewność. W sobotę rano żona zadzwoniła do mnie i powiedziała, że czuje się lepiej i że wyniki pokazują znaczącą poprawę lub stabilizację w innych obszarach. Wtedy poczułem, że myślami muszę wrócić do walki, a i tak nie dało się od tego odciąć. Ale tuż przed walką, gdy po rozgrzewce czekałem na backstage’u na wyjście do klatki, byłem zrelaksowany. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak rozluźniony przed walką. Przypuszczam, że zadziałały techniki, o których wspominałem. Kamil Wódka, mój psycholog, jedną z wizualizacji przygotował w ten sposób, że miała podświadomie zadziałać w momencie, gdy będę wychodził do walki. Wyszło tak, jak mówił Kamil.
Trener Mirosław Okniński i Szymon Kołecki to dla mnie najbardziej zagadkowy duet w MMA. Dwa żywioły.
Jesteśmy duetem egzotycznym. W trakcie przygotowań gramy zawsze wspólną melodię. Albo inaczej: trener gra melodię, a ja się w nią wsłuchuję i próbuję wykonać.
Trener czasami ma do ciebie jakieś pretensje?
Gdy zaczynamy przygotowania i jest jakiś trudny element planu, którego nie umiem albo który jest mi niewygodnie wykonać i chcę to zrobić inaczej, to trener daje mi możliwość sprawdzenia tego na treningu. Gdy okazuje się, że mój plan jest niekorzystny pod danego rywala i wracamy do pomysłu trenera, to później mi o tym przypomina. “Widzisz, a nie chciałeś tego robić. Musisz od razu się mnie słuchać” – mówi. Niekiedy ciężko jest robić nowe rzeczy, których się nie umie i od razu się do nich przekonać, ale staram się to robić.
A miałeś jakiś większy konflikt z trenerem Oknińskim?
Pamiętam, że w 2017 roku, byłem wtedy po dwóch walkach, trenerowi strasznie zależało, żebym na kolejnej gali PLMMA walczył z Marcinem Najmanem. Widziałem, że PLMMA ma bardzo duże kłopoty finansowe i byłem przekonany, że są niewielkie szanse, żeby gala się odbyła. Powiedziałem trenerowi, że dopóki nie zobaczę możliwości sfinansowania gali, to nie zgadzam się na pojedynek z Najmanem. Zastrzegłem też, że nie wolno nikomu ogłaszać walki, bo nigdy jej nie potwierdzę. Trener chodził za mną kilka dni, aż w końcu powiedział: “blokujesz rozwój PLMMA, możesz od poniedziałku szukać nowego trenera.” Trochę się uniósł, ale po 2-3 godzinach poprosił, żebym zapomniał o jego słowach. Wiedziałem, w jakiej sytuacji jest trener. To był początek jego choroby, trudny okres dla niego i dla PLMMA, dlatego nie żywiłem urazy. O zmianie trenera też nie myślałem.
Niebawem miną cztery lata, odkąd wszedłeś do MMA. Jak podsumowałbyś ten okres?
To były cztery lata ciężkiej, mrówczej i codziennej pracy, ale dającej rezultaty.
Stoczyłeś dziesięć walk. Wymień trzy, które były dla ciebie najważniejsze.
Na pewno wśród najważniejszych znajdzie się przegrana walka z Michałem Bobrowskim. Wyciągnąłem z niej bardzo dużo wniosków i nauczyłem się bardzo wielu rzeczy, które nie wyszły mi w klatce. Po tej walce zrobiłem ogromny skok jakościowy. Z medialnego punktu widzenia ważny był pojedynek z Mariuszem Pudzianowskim. To był mój debiut w KSW. Do tego dołożę konfrontację z Damianem Janikowskim, bo była to mocna i twarda walka dwóch olimpijczyków.
Nie żałujesz, że przygody z MMA nie rozpocząłeś wcześniej?
Jedyne czego w życiu żałuję to tego, że w 2008 roku dałem sobie zoperować kolano, które wykluczyło mnie z podnoszenia ciężarów. Później musiałem zrobić dziewięć poprawkowych operacji. Gdyby nie to, pewnie do MMA trafiłbym trochę wcześniej i przede wszystkim w lepszym zdrowiu. Stoczyłem już dziesięć walk, a to było moim marzeniem, gdy zaczynałem treningi MMA. Nawet nie marzyłem, że będę bił się z takimi zawodnikami, z jakimi się biłem i że trafię do rankingu TOP 15 wagi półciężkiej czy ciężkiej w Polsce. Osiągnąłem w MMA więcej, niż zakładałem i jestem z tego powodu szczęśliwy. Kiedyś, gdy przyglądałem się sparingowi Michała Pasternaka z Kevinem Wiwatowskim, trener Okniński powiedział, że niebawem będę z nimi sparował. Poprosiłem trenera na bok i powiedziałem mu, że nie mam nawet tego w planach, bo w żadnej z płaszczyzn to nie jest mój poziom. Minęły cztery lata i z Michałem Pasternakiem trenujemy w jednym klubie i już niejednokrotnie sparowaliśmy. Kiedyś nie sądziłem, że do tego dojdzie.
Przez cztery lata w MMA zarobiłeś więcej niż w podnoszeniu ciężarów?
Trudno to wyliczyć, bo w ciężarach wypracowałem emeryturę olimpijską, którą dostaję od 35. roku życia. Jeśli pomnoży się ją przez 30-40 lat, to też jest duża wartość finansowa.
Na jak długo masz podpisany kontrakt z KSW?
Na jeszcze jedną walkę.
Miałeś ostatnio oferty z innych federacji?
Nikt nie podejmuje ze mną rozmów, bo wszyscy wiedzą, że jestem dość lojalnym pracownikiem. Jak mam z kimś umowę, to z nikim innym nie rozmawiam.
Jakie są twoje relacje z Łukaszem Jurkowskim?
Byłem u niego w programie. Relacje są poprawne. Powiemy sobie cześć i tyle.
Ale pewnie czujesz sportową złość, że nie doszło do waszej walki.‚
Myślę, że jakieś dolegliwości bólowe wchodziły w grę, ale gdyby Łukasz nie miał w tym czasie nagrań w innej pracy, to jestem przekonany, że nie odrzuciłby walki ze mną. O to miałem, mam i będę miał do niego pretensje. Poza tym nie żywię do niego urazy.
W poprzednim tygodniu kontrakt z Babilon MMA podpisał twój brat – Sylwester. Namawiałeś go na MMA?
Nie namawiałem, Sylwek już dawno zaczął trenować. Nie jest nowicjuszem, stoczył jedną walkę, ale jest na początku drogi. Razem trenujemy w Akademii Sportów Walki Wilanów.
Jak twój brat powinien poprowadzić karierę?
Przede wszystkim spokojnie. Ostatnio przesłał mi nazwiska potencjalnych rywali, których zaproponowała mu federacja. Przesłałem mu swoje uwagi i spostrzeżenia, ale oczywiście o wszystkim zdecyduje trener. Sylwek nie może się spieszyć i nie może zwracać uwagi na sugestie dotyczące wyzwań i podnoszenia poprzeczek. Musi przez półtora roku spokojnie potrenować, stoczyć 3-4 walki i złapać doświadczenie. Potem będzie mógł się bić. Uważam, że potencjał ma duży, bo jest dobry, sprawny, silny i szybko się uczy.
Skoro w MMA są bracia Pudzianowscy i bracia Kołeccy, to może warto zrobić walkę dwóch na dwóch? Myślę, że kibice kupiliby to w ciemno.
Jeśli organizacje, z którymi mamy kontrakty, będą na tak, to można rozważyć ten pomysł. Jeśli pieniądze będą się zgadzać, a musiałby to być bardzo duże pieniądze, to mogę walczyć. Dzięki temu zarobiłby też mój brat. Natomiast nie dążę do takiej konfrontacji, bo mam kontrakt na kolejną walkę w KSW i o tym myślę. Ale w życiu niczego nie można wykluczyć.
W listopadzie zeszłego roku zachorowałeś na koronawirusa. Po walce z Zawadą mówiłeś, że twój organizm nie do końca zregenerował się po chorobie.
Czasami mam problemy z zasypianiem. Od czasu, gdy zacząłem chorować na koronawirusa, nie śpię w dzień, a całe życie to robiłem. Po porannym treningu jadłem obiad i spałem do półtorej godziny, żeby zregenerować się przed kolejnym treningiem. Myślę, że mój organizm jeszcze nie wyrównał się po chorobie. Od dwóch miesięcy mam trochę powiększony migdał i coś ścieka mi z zatok. Mam wizytę u laryngologa. Będę też robił serię badań po koronawirusie. W trakcie przygotowań do walki z Martinem Zawadą nie odczuwałem problemów kondycyjnych. Ale ze względu na to, że przeszedłem covid, nie zmuszałem organizmu do ekstremalnego wysiłku. Wszystko robiłem z wyczuciem. Bardzo mocnych treningów wysiłkowych zrobiłem zdecydowanie mniej niż w normalnych przygotowaniach. Wolałem być niedotrenowany niż zakatowany przed walką.
Rozmawiał: Krzysztof Smajek
Przeczytaj także: Sędzia MMA: Byłem w szoku, gdy widziałem, co się dzieje w klatce