– Gdyby chodziło mi o pieniądze, to przypuszczam, że już nie byłoby mnie w tym sporcie. Muszę pracować, pomaga mi też rodzina. Jestem tak ambitną osobą, że gdybym przelała ciężką pracę, którą wykonuję na treningach, na sferę zawodową, to mogłabym być już milionerką – mówi Laura Grzyb w rozmowie z Po Gongu.
Uroda w kobiecym boksie to jest jakiś przywilej?
Laura Grzyb: Na pewno pomaga w zdobyciu popularności, ale w sferze sportowej nie ma żadnego znaczenia. Jestem kobietą, więc cieszą mnie komplementy i fajnie, że się pojawiają. Jednak uwagę kibiców czy znawców boksu wolę przyciągać poziomem sportowym, a nie urodą.
Wśród kibiców masz adoratorów?
Dostaję mnóstwo wiadomości i listów. Zdarzają się też prezenty: misie i kwiaty wysyłane na halę. To jest miłe. Dostaję też propozycje spotkań. Jeden z fanów przyjechał na publiczne wydarzenie, w którym uczestniczyłam i na scenie zaśpiewał romantyczną piosenkę dla mnie. Był przygotowany, znał cały tekst.
Po przejściu do boksu zawodowego odczułaś skok popularności?
Był i to spory. Udzielam coraz więcej wywiadów, moje walki są w telewizji, a to przekłada się na wzrost popularności. Sama dbam o media społecznościowe, bo chcę, żeby to było naturalne. Zdaję sobie sprawę, że jeżeli nie ma cię w internecie i w telewizji, to nie istniejesz. Popularność może doprowadzić mnie do dużej walki.
„Ma twarz anioła, a pięści i moc diablicy”. To tytuł artykułu o tobie w Super Expressie. Anioł, diablica, jak to jest?
Nie lubię mówić o swoim wyglądzie. Dbam o siebie i jeżeli ktoś uważa, że jestem piękna jak anioł, to się z tego cieszę. Jeżeli chodzi o moje pięści i charakter, to zawsze byłam zadziorą i zawsze walczyłam o swoje. Tak jest do tej pory. Chcę być mocna, agresywna i groźna. Jeżeli będą mnie porównywać do diablicy to super. Jestem śląskim zakapiorem.
Co to znaczy?
Śląski zakapior to jest uparciuch, taki skurczybyk. Mój poprzedni trener chciał, żebym pokazywała w ringu górniczą siłę, upartość i zawziętość. Ale też to, że urodziłam się na Śląsku i że nie dam sobie w kaszę dmuchać. Czyli żebym była śląskim zakapiorem.
Mówi się, że Ślązacy to ludzie z twardymi charakterami.
Śląsk kojarzy się głównie z pracą w kopalni, a to jest ciężka praca. Żeby zjechać na dół trzeba mieć charakter, odwagę i być silnym. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Jestem dumna, że jestem ze Śląska. Podziwiam górników, mój tata był górnikiem, więc z bliska widziałam, ile praca kosztowała go wysiłku. Mama wiele razy martwiła się o tatę.
Gdy byłaś dzieckiem, też odczuwałaś strach, gdy tata szedł do pracy?
Jak byłam mała, to nie rozumiałam tego. Dla mnie to była praca jak każda inna. Ale z wiekiem coraz więcej do mnie docierało, pojawił się niepokój. W domu nie było za dużo rozmów o kopalni i o taty pracy. Nie wiem, może rodzice nie chcieli o tym rozmawiać przy dzieciach. Ale jak coś złego wydarzyło się w kopalni, to tata chodził zmartwiony. Docierały do mnie informacje o wybuchach czy wypadkach w kopalni. Świta mi w pamięci, że gdy byłam w podstawówce, to był wybuch w kopalni, zginął górnik i całą klasą poszliśmy na jego pogrzeb. W moim otoczeniu większość dzieci to były dzieci górników. Kiedyś w Jastrzębiu-Zdroju było kilka kopalni. To jest miasto górników, co druga rodzina jest rodziną górniczą. Mój tata pracował w kopalni 37 lat. Na szczęście jest już na emeryturze i nie musimy się o niego martwić.
Zjechałaś kiedyś na dół w kopalni?
Nie, nigdy tam nie byłam, ale chciałabym zjechać i zobaczyć z bliska pracę górników. Chociaż boję się tego. Wielu moich kolegów pracuje w kopalni. W moim mieście to jest najbardziej pożądana praca, bo w kopalni są lepsze warunki i zarobki niż w jakiejś fabryce. A po drugie, to jest męska praca. Jak facet pracuje w kopalni, to czuje się męski i szanowany. Takie mam wrażenie.

Jeszcze niedawno łączyłaś boks z pracą zawodową. Trudno jest to pogodzić?
Chciałabym się skupić tylko na boksie i trenować 2-3 razy dziennie, ale realia boksu w Polsce są takie, że nie ma żadnych stypendiów czy miesięcznych wypłat i nie da się z tego utrzymać. To, co zarobię w ringu, przeznaczam na przygotowania do kolejnej walki, dlatego muszę mieć dodatkowe źródło zarobku. Jeżeli będę musiała wrócić do pracy, to tak zrobię. Trzeba za coś żyć. Jestem instruktorką fitness i boksu, prowadzę treningi personalne. Pracowałam też jako animator z dziećmi w parku trampolin.
Finansowe realia boksu zawodowego to pomijany temat w mediach?
Mało się o tym mówi. Niektórzy kibice myślą, że w boksie zarabia się kolosalne pieniądze, bo Mike Tyson i Floyd Mayweather tyle zarabiali. Żeby dojść do takich kwot jak oni, trzeba przebyć niesamowitą drogę. Nie każdy jest w stanie ją pokonać. Choćby, dlatego że musi pracować. Na pewnym etapie kariery robi się to z pasji i miłości, a nie dla pieniędzy, bo pieniędzy z tego nie ma. Gdyby chodziło mi o pieniądze, to przypuszczam, że już nie byłoby mnie w tym sporcie. Muszę pracować, pomaga mi też rodzina. Jestem tak ambitną osobą, że gdybym przelała ciężką pracę, którą wykonuję na treningach, na sferę zawodową, to mogłabym być już milionerką.
Pieniądze mogą przyjść później. Na przykład, gdy dojdziesz do walki o pas mistrzyni świata.
Od dzieciaka marzyłam, żeby być na szczycie. Chcę być mistrzynią świata i jeżeli dostanę propozycję takiej walki za darmo, to ją przyjmę, bo dla mnie liczy się mistrzowski pas.
ZOBACZ: Sędzia MMA: Byłem w szoku, gdy widziałem, co się dzieje w klatce
Przygotowałaś już w domu miejsce na pas?
Oczywiście, gablota już się szykuje. Będzie miejsce na wszystkie pasy.
Mariusz Grabowski, twój promotor, mówi, że jesteś już przymierzana do walk o mistrzostwo Europy lub świata. Mentalnie czujesz się gotowa na takie wyzwanie?
Mam trenera mentalnego i po części jego zasługą jest to, że jestem psychicznie dojrzałą zawodniczką. Mentalnie jestem gotowa na każdą walkę, nawet z największymi gwiazdami boksu zawodowego. Może nie jestem jeszcze gotowa fizycznie, ale psychicznie już tak. Wychodząc do ringu, niczego się nie obawiam, bo wiem, co mnie tam czeka.
Po każdej walce zbierasz sporo pochwał. Masz w swoim otoczeniu kogoś, kto tonuje nastroje i tłumi huraoptymizm?
Docierają do mnie komplementy, ale podchodzę do nich na trzeźwo. Jeśli jakiś ekspert czy kibic napisze, że mam fajną prace nóg, a trener Piotr Wilczewski mówi, że była ona słaba, to do serca biorę słowa trenera. Komentarze kibiców czy ekspertów nie są wyznacznikiem mojego poziomu sportowego. Tylko ja i mój trener wiemy, jakie są moje słabości i gdzie popełniam błędy. Czytam komentarze o sobie i z wielu się śmieję. Na pewno nie mają one wpływu na to, co robię.
Czytasz wszystkie komentarze o sobie?
W ostatnim tygodniu przed walką staram się mniej czytać, żeby nie zaburzać koncentracji. Ale nie unikam komentarzy, bo chcę się do nich przyzwyczaić. Teraz jest ich mało, ale celuję w walki o mistrzostwo świata i pewnie później będzie mnóstwo komentarzy. Zdaję sobie sprawę, że będzie też mnóstwo negatywnych, więc muszę się nauczyć je czytać, ale nie brać ich do serca. Nigdy nie ubolewałam nad jakimś komentarzem. Mentalność kibiców jest taka, że jak wygrywasz, to są z tobą, ale jak przegrasz to połowa z nich odchodzi.

Starsze koleżanki po fachu dawały ci jakieś rady?
Nie kumpluję się z dziewczynami z boksu zawodowego. Jestem w kontakcie z Saszą Sidorenko, ale ona też jest na początku drogi. Dużo czasu spędzam z chłopakami, na sali w Dzierżoniowie jest ich wielu. Najwięcej dowiedziałam się od Mariusza Wacha. To jest pierwszy zawodowy pięściarz z prawdziwego zdarzenia, z którym mam do czynienia. Zaprzyjaźniliśmy się, Mariusz opowiedział mi mnóstwo historii i podzielił się swoimi doświadczeniami. Na niektóre sprawy otworzył mi oczy.
Mieliście dużo czasu na rozmowy. Ponad dwa miesiące mieszkaliście w jednym pokoju na sali w Dzierżoniowie.
Brakuje mi teraz Mariusza, tęsknie za jego humorem. Gdy rano otwierałam oczy i go zobaczyłam, to już się śmiałam. On żartuje od rana do wieczora. Przed snem bolał mnie brzuch od śmiechu.
A jakie masz relacje z Piotrkiem Wilczewskim?
Piotrek jest specyficznym trenerem, on nikogo nie prosi o pracę i zaangażowanie. Jego podejście jest proste: nie chcesz pracować, to wracaj do domu. Ja jestem osobą, której nie trzeba zmuszać do pracy, więc w tej kwestii szybko się dogadaliśmy. Trener ani razu na mnie nie krzyknął. Po ostatniej walce martwiłam się, czy uda mi się nawiązać z nim stałą współpracę, bo umówiliśmy się tylko na jedną walkę. Trener jest zajęty od rana do nocy, bo trenuje mnóstwo pięściarzy. Ale jak mi powiedział po walce, że będziemy razem pracować, to o mało się nie popłakałam. Bardzo chciałam z nim pracować, bo jestem pod wrażeniem jego zaangażowania i wiedzy. Widać, że robi to z miłości i pasji. Zawsze chciałam mieć takiego trenera. Mam nadzieję, że razem zdobędziemy mistrzostwo świata.
Dlaczego zamieniłaś boks olimpijski na zawodowy?
Byłam ponad jedenaście lat w boksie amatorskim i powoli przygasał we mnie ogień. Przez cały rok jeździłam na zgrupowania reprezentacji i nie miałam czasu, żeby zadbać o rodzinę ani o swoją przyszłość. Pojawiły się problemy z ukończeniem studiów, bo w ogóle nie było mnie w domu. Przejście na zawodowstwo po części wiązało się też z finansami, bo w reprezentacji nie było żadnego stypendium ani dodatków finansowych. Sytuacja robiła się nieciekawa, lata uciekały i musiałam zadbać o siebie. Byłam też zmęczona ciągłymi treningami i katorżniczą pracą, bo na zgrupowaniach trenowałyśmy cztery razy dziennie. Miałam dosyć i potrzebowałam bodźca, który przypomniałby mi, że kocham boks. Ostatnie turnieje w ogóle nie sprawiały mi radości. Wchodziłam do ringu zmęczona i nie byłam do końca pewna, czy tego chcę. Musiałam coś zmienić i wydaje mi się, że podjęłam najlepszą decyzję. Gdy poznałam datę debiutu na zawodowych ringach, to dostałam nowej dawki energii. Wstałam o piątej rano i czekałam na pierwszy trening.
Perspektywa występu na igrzyskach nie była dla ciebie kusząca?
Marzenia o igrzyskach nadal pozostają w mojej głowie. Mam 25 lat, więc wszystko przede mną. Jeżeli kiedyś poczuję, że jestem gotowa, by powrócić do walki o te marzenia, to po prostu to zrobię. Nie pozwolę sobie na to, żeby zakończyć karierę i nie czuć się spełnionym sportowcem.

Jak trafiłaś do grupy Tymex Boxing Promotions?
Pierwszą walkę w boksie zawodowym zorganizował mi ówczesny trener Aleksander Maciejowski, wystąpiłam na gali pana Andrzeja Wasilewskiego. Nie znam kulis organizacji tej walki, ale z panem Andrzejem nie miałam podpisanego kontraktu. Niestety po tej walce rozstałam się z trenerem i szukałam promotora. Dostałam kilka propozycji, ale nie ukrywam, że najbardziej zależało mi na kontrakcie z Tymexem, bo wiedziałam, że w Polsce najbardziej o pięściarki dba pan Mariusz Grabowski. Od znajomego wzięłam numer do pana Mariusza. Skontaktowałam się z nim i na szczęście chciał podpisać ze mną kontrakt. Wszystko zadziało się szybko: jedna rozmowa przez telefon i na drugi dzień podpisaliśmy kontrakt.
A może ty nie chciałaś być pięściarką, skoro jako 12-latka uciekłaś z ringu?
Tylko raz mi się coś takiego zdarzyło. To była moja pierwsza walka i myślę, że dopadł mnie stres. Przyjechali rodzice, znajomi i po pierwszej rundzie już nie chciałam walczyć, mimo że wygrywałam. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć, co mną kierowało. W następnej walce trenerzy obstawili wszystkie narożniki, żebym znów nie zwiała. Wygrałam i już nie uciekałam z ringu ha, ha. Boks zaczęłam trenować w ostatniej klasie podstawówki. Koledzy z klasy nie musieli się mnie bać. Nie byłam groźna, nikogo nie zaczepiałam ani nie miałam bójek w szkole. Byłam pyskata, ale nie byłam groźna. Wcześniej trenowałam tenis stołowy i szło mi bardzo dobrze. Mojej mamie to odpowiadało, bo też kiedyś grała w tenis stołowy. Boks trenowałam po kryjomu, nie chciałam, żeby mama się dowiedziała. Chodziłam na treningi tenisa stołowego, a po nich na boks. W domu mówiłam, że treningi tenisa były dłuższe. Dopiero po kilku miesiącach mama otworzyła torbę i zobaczyła rękawice. Kłamstwo wyszło na jaw.
Jakie miałaś oceny w szkole?
Różnie z nimi bywało, raczej przeciętne. Z wiekiem się mądrzeje i rozumie, że nauka jest ważna. Zawsze byłam skupiona na sporcie, treningi były dla mnie ważniejsze od nauki. Na szczęście nigdy nie miałam problemów ze zdaniem z klasy do klasy, ale nie byłam prymusem i nie leciałam na piątkach.
Teraz stresujesz się przed walkami?
W ostatnim tygodniu, gdy schodzimy z obciążeń i łapię świeżość, robię się głodna walki. Brakuje mi sparingów i chciałabym się z kimś pobić. W dniu walki od rana jestem w skowronkach, cały czas się uśmiecham. W szatni tuż przed walką zaciskam pięści i chcę jak najszybciej wyjść do ringu. Stres pojawia się, gdy stoję za kotarami. Ale jak konferansjer wywołuje mnie do ringu, to ten stres przeradza się w zdrowy stres. Każdy sportowiec powinien go odczuwać, bo to oznacza, że jesteśmy świadomi, że adrenalina rośnie. Ale jak już zmierzam do ringu to jest coś pięknego.
W drodze do ringu przed walką z Moniką Gentili nawet tańczyłaś do “Kilera” Elektrycznych Gitar. Ćwiczyłaś ten taniec?
To wyszło spontanicznie, nie ćwiczyłam w domu przed lustrem. Bawię się boksem, więc wyjście do ringu jest dla mnie zabawą. Tańczyłam, ale też śpiewałam, bo akurat znam słowa tej piosenki.
A chciałabyś, żeby cię kiedyś wnieśli na tronie do ringu?
Jak będę prawdziwą królową ringu, mistrzynią świata i ktoś mi to zaproponuje to czemu nie.
Rozmawiał: Krzysztof Smajek
Zdjęcia: Tymex Boxing Promotions
Przeczytaj także: Jeśli ktoś mówi, że nie stresuje się walką, to jest kłamcą