– Od kiedy w 1968 roku Madison Square Garden przeniesiono pomiędzy Siódmą a Ósmą Aleję w centrum Manhattanu, nigdy nie zdarzyła się taka rozróba, jaka miała miejsce po tym pojedynku – opowiada w książce „Niepokonany w 28 walkach” Radosław Leniarski z „Gazety Wyborczej”, jedyny dziennikarz pracujący w Polsce, który w lipcu 1996 roku poleciał do Nowego Jorku relacjonować pierwszą walkę Andrzej Gołota – Riddick Bowe.
„Niepokonany w 28 walkach” to 25 wywiadów na 25-lecie niezapomnianych bitew Gołota – Bowe w Nowym Jorku i Atlantic City (11 lipca i 14 grudnia 1996). Autorem publikacji jest dziennikarz „Przeglądu Sportowego” Przemysław Osiak. Książka jest już dostępna w księgarniach internetowych i stacjonarnych w całej Polsce.
W książce wypowiadają się gwiazdy boksu, przeciwnicy „Andrew” i jego szkoleniowcy z ringów amatorskich oraz zawodowych, wybitni dziennikarze, naoczni świadkowie najważniejszych chwil w pierwszych 16 latach jego kariery (1981–1997), artyści kojarzeni z Gołotą (Kazik Staszewski, Marcin Daniec) oraz były Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski. A także dwie najważniejsze postaci z obozu Bowe’a – menedżer Rock Newman i trener Thell Torrence – którzy pierwszy raz tak otwarcie mówią o największych bolączkach Riddicka.
Książkę w promocyjnej cenie można zamówić tutaj.
Radosław Leniarski był jednym z pierwszych polskich dziennikarzy, który zainteresował się zawodową karierą Gołoty w USA i zaczął ją szeroko opisywać. 15 marca 1996 roku nasz pięściarz wagi ciężkiej pokonał przed czasem w Atlantic City olimpijczyka z Barcelony Danella Nicholsona i znalazł się o krok od wielkich wyzwań…
– Parę tygodni po wygranej Gołoty na moim biurku dzwoni telefon. Odbieram: Lou Duva. Takie były czasy. Mówi mi: „Słuchaj, mamy walkę z Bowe’em”. No i zadzwoniłem do Gołoty, żeby zrobić materiał. Wypowiedział takie zdanie, które zawsze cytowałem, bo było genialne. Cały Gołota, on czasami używa takich sformułowań, które zostają w głowie na całe życie. Powiedział: „No tak, Lou przekazał mi, że mam walczyć z Bowe’em. Co zrobić, ucieszyłem się” – wspomina Leniarski w książce.
***
Zapadła decyzja, że polecisz do Nowego Jorku.
RADOSŁAW LENIARSKI: Dobrze się złożyło, bo osiem dni po walce zaczynały się igrzyska w Atlancie, więc w sumie spędziłem w Stanach dobry miesiąc. Jeśli chodzi o boks zawodowy w USA, to w Polsce nikt jeszcze nie wiedział, jak załatwia się akredytację. Nie mieliśmy pojęcia, do kogo i gdzie się zgłosić. Przed grudniowym rewanżem z Bowe’em w Atlantic City kilku znanych dziennikarzy z Polski czerpało już z moich doświadczeń, ale do Nowego Jorku, szczerze mówiąc, poleciałem na wariata. Rozalski powiedział, że załatwi mi akredytację. Miałem więc jakieś wsparcie, ale wtedy nawet nie wiedziałem, kim w ogóle jest Ziggy. Okazał się jednak bardzo pomocny.
Na pierwszej konferencji prasowej w maju Gołota pozował do zdjęć w czapeczce Chicago Bulls, Bowe – w New York Knicks. Riddickowi wręczono polską kiełbasę, a ten zrewanżował się Andrzejowi kagańcem! Konferencja przed samą walką odbyła się w jakiejś knajpie w środku Manhattanu. Poszła fama, że Eddie Futch był strasznie zły na Bowe’a, bo ten nie przykładał się do treningów i w związku z tym były podobno jakieś niesnaski w ich obozie. Właśnie do tego pił Duva, mówiąc: „Riddick, choćbyś nie wiem o której godzinie wstawał z łóżka, to Gołota będzie już po pierwszym treningu biegowym”. Dało się wyczuć złą krew, zresztą było tam dużo ludzi, w końcu to Nowy Jork. A Bowe po drugiej stronie East River miał swoje Brownsville, gdzie się wychował. Rzut beretem, dziesięć przystanków metrem i już mogła się zjechać cała ekipa jego koleżków. Szczerze mówiąc, później takich zakapiorów widziałem tylko przy okazji walki Gołoty z Tysonem. Od razu było widać, że to gangsterka.
Pisałeś: „Gdy zasiadłem do oglądania walki, nie sądziłem, że może to być istotne wydarzenie w światowym sporcie”.
W życiu! Myślałem, że będzie to, za przeproszeniem, okrutne lanie i tyle. Widać było, że Bowe nie jest najlepiej przygotowany, ale i tak pozostawał wówczas numerem jeden w wadze ciężkiej, zawodnikiem ocenianym wyżej niż Tyson, który niedługo przedtem wznowił karierę. Ziggy załatwił mi bardzo dobre miejsce, siedziałem w siódmym albo ósmym rzędzie od ringu. Obok mnie byli amerykańscy dziennikarze, w trakcie walki włosy stawały im dęba. Mnie również. Patrzysz na tego Bowe’a, myślisz sobie, że to taki misiek. Nagle robi parę takich ruchów, że trudno ci zauważyć ciosy. Mimo jego nadwagi, szybkość pojedynczego uderzenia nadal robiła wrażenie. A Gołota? Tamtego wieczoru był nieprawdopodobny.
Jednak finał dobrze znamy. Jak na skalę rozróby, szesnastu aresztowanych i dwudziestu jeden rannych to tyle co nic.
Jeśli bierzemy pod uwagę to, co teraz się dzieje w USA, to jasne, że te liczby nie robią wrażenia. Ale wtedy może raz na rok po finale NBA spłonął jakiś samochód, zaś na wydarzeniach sportowych zasadniczo było spokojnie. Przy ringu kilku porządkowych, wokół niewielu więcej. To były jakieś dziadki poubierane w mundury, niby-ochroniarze z firmy wynajętej przez halę. (…) Gdy po dyskwalifikacji Gołota został zaatakowany przez kolegów Bowe’a, ludzie z dalszych rzędów zaczęli skakać jak kozły przez stoły zajmowane przez dziennikarzy, aby przedostać się na ring. Facetowi obok strącili komputer na ziemię, na pewno uległ zniszczeniu. Odlot kompletny.
Cały wywiad z Radosławem Leniarskim w książce „Niepokonany w 28 walkach”, którą w promocyjnej cenie można zamówić tutaj.